I znów zbliża się ten czas, kiedy wszyscy rzygają dobiegającym zewsząd kolędami, ale nikt się do tego oficjalnie nie przyznaje. Zalewające nas reklamy nowszych modeli samochodów, telefonów i telewizorów kłują w oczy i sprawiają, że - mimo całorocznego zapierdolu - i tak nie możemy sobie na nie pozwolić. A przecież reklamodawcy skutecznie przekonują twoją podświadomość, że potrzebujesz nowszego modelu. Wszechobecny konsumpcjonizm przybiera na sile i rozmachu. Przeciętne wydatki na święta wyniosą połowę najniższej krajowej. A przecież to tylko kilka dni. Zastaw się, a postaw się.



I o ile możemy się zebrać w sobie i zawalczyć z konsumpcjonizmem, to przymykanie oczu na wizję spędzenia czasu przy świątecznym stole z kimś, kogo nie lubimy, nie przychodzi nam już tak łatwo. Ale i tak zaciskamy zęby i kolejny rok z rzędu idziemy do teściowej. W końcu, nie robisz tego dla niej, tylko dla swojej drugiej połówki, prawda? Żeby mieć potem spokój w domu przez resztę roku. No i żeby zachować pozory. Bo przecież “chociaż raz w roku wypada się spotkać z rodziną”. Każdy woli się trochę cieszyć na barszcz i makowca niż przyznać, że czegoś w związku ze świętami nie lubi. “No co zrobisz, taka tradycja” - pada w najlepszym przypadku.

Boże Narodzenie to najbardziej inwazyjne święta w roku. Pozwalamy siebie na zachowania wobec nas, na które w innych okolicznościach i ze strony innych osób byśmy sobie nie pozwolili. Ordynarne zapytania o pożycie małżeńskie pod postacią pytania o potomka, niewybredne żarty na temat orientacji seksualnej w przypadku braku “drugiej połówki” czy planowanie za nas przyszłości kiedy wreszcie skończymy te studia, a w ogóle to czemu ich nie zmienimy, przecież pracy to po takim kierunku nie znajdziesz. Kiedy słyszysz te i tym podobne pytania masz ochotę utopić się w kompocie z suszu lub zadławić ością z karpia. Ale znosimy je pokornie i jeszcze je sobie w duchu tłumaczymy myśląc: “przecież nie chciała mnie urazić”, “tylko się chce dowiedzieć”, “trzeba być uprzejmym wobec starszych”. A poczucie twojej własnej wartości leci na łeb na szyję. Znowu masz poczucie, że coś z tobą nie tak. Znowu nie spełniasz oczekiwań. Znowu nie jesteś wystarczający.

Siedzisz jak zamrożony przed telewizorem w śpiączce jedzeniowej, otumaniony dodatkowo po kielichu z wujkiem Zenkiem. Prezenty rozpakowane, a skarpetki nie ekscytują. Kevin oglądany po raz 45 już nawet nie śmieszy. Już lepsze byłyby Gremlinsy, tam przynajmniej historia bohaterki, która w szokujących okolicznościach dowiaduje się o nieistnieniu świętego Mikołaja, jest makabrycznie zabawna. W sumie to nawet już byś chętnie wrócił do pracy albo położył się spać przez resztę wolnego, bo opcja spędzania jakichkolwiek świąt poza domem jest jak na razie na liście tych nierealnych marzeń.

Osób spędzających święta w pensjonatach czy hotelach jest poniżej 10%. Jeśli gdzieś już wyjeżdżamy, to do rodziny w innym mieście. 2/3 zostaje w swoich domach lub odwiedza najbliższą rodzinę. Wg statystyk najbardziej ze świąt cieszą się rodziny z dziećmi, najmniej - osoby samotne. Te przynajmniej są w stanie się do tego przyznać. Wierzyć mi się nie chce, że aż 85% całej reszty święta uwielbia. Nielubienie świąt to kwestionowanie status quo tak głęboko zakorzenionego w naszej kulturze, że powiedzenie tego na głos to narażenie się na kategoryczny ostracyzm społeczny, a już na pewno rodzinny. Możesz nie lubić obchodzić imienin lub urodzin, ale jak nie lubisz świąt, to zdecydowanie coś z tobą nie tak. Ze świętami jest trochę jak z dysfunkcjami w rodzinie “no wiesz, dostałam parę razy klapsa”, “każdy czasem pije”, “zdarzają nam się ciche dni”, “to normalne, że czasem się kłócimy” - zakłamujemy rzeczywistość ogólnikami łatwymi do przełknięcia i, przede wszystkim, do wypowiedzenia przez nas samych. Coś innego by nam nie przeszło przecież nawet przez gardło. Wolimy przykryć gówno kolorową serwetką niż przyznać, że ono tam leży.

Trudno zresztą się dziwić, samo święto tego boskiego narodzenia oparte jest przecież na kłamstwie. Toż to nikt chyba nie wierzy, że Maryja poczęła dziecię bez udziału Józefa. Tak jak wierzymy w to i w Świętego Mikołaja, tak samo chcemy wierzyć w kłamstwa dotyczące naszych rodzin i nas samych. Celebrujemy obraz z migoczącymi kolorowymi światełkami, który istnieje tylko w naszej wyobraźni.

Być może spędzasz już święta bardziej świadomie - jeśli tak, to gratulacje! Ale jeżeli stoisz właśnie u progu szaleństwa nie wiedząc w co ręce wsadzić, to: SPOCZNIJ! Nie musisz gotować 12 potraw w ilości jak dla pułku wojska, zawalając przy tym kilka nocy. Nie musisz obwiniać się, że prezenty nie dość oryginalne, a te od kuzynki i tak na pewno będą droższe. Nie musisz. Nic nie musisz.

Nie życzę Wam wesołych świąt. Życzę Wam odwagi, żeby zadać sobie pytanie czy naprawdę są one dla Was wesołe i karmiące. Czy może jednak trochę nie. A może tak właściwie to jednak bardzo nie. Może zawsze marzyłeś lub marzyłaś o tym, żeby mieć wystarczająco dużo kasy, aby w tym czasie polecieć na Bali czy w inne miejsce, dostatecznie odludne by tego całego zamieszania nie odczuć. Jeśli tak, to duża szansa, że pod tym mglistym pragnieniem kryje się niechęć do obecnego stanu rzeczy. Ale coś nie pozwala ci nawet na to popatrzeć. Lojalność wobec systemu społecznego i rodzinnego to jedno z największych wyzwań, z jakim nam się przychodzi mierzyć w życiu. Ten strach pod skórą, który czujemy każdą komórką, przedświąteczne napięcie wdrukowane dosłownie w nasz system nerwowy. Być może to “tylko” strach przed jakimś obcym dziadem z brodą, którym najpierw nas straszono by wymusić posłuszeństwo, a potem kazano nam siadać mu na kolanach. Być może to wspomnienie zestresowanej mamy, rzucającej garnkami, która zamiast przytulić - odpychała. Może to ojciec, który miał być wcześniej w domu po pracy, ale nie dotarł, bo miał za ciasne buty albo wiatr wiał za mocny i ty musiałeś za niego swoimi małymi rączkami ciągnąć choinkę do domu. Być może to rodowe wspomnienie wojny i głodu, tego, że nie nie ma co na stole postawić, albo że nie wystarczy, albo że ktoś nieproszony zapuka do drzwi, nie ważne wróg czy swój, jak swój to wstyd, bo nie będzie go czym poczęstować, jak wróg to… Większość z nas nie pamięta wojny, ale nasze ciała pamiętają. Pamiętają każde traumatyczne zdarzenie nie tylko nasze, ale i naszych przodków. Może czas już dać sobie prezent w postaci dostrzeżenia tych niemiłych emocji, które towarzyszą świętom. Nie ważne, że inni ich nie czują lub nie dopuszczają, ważne, że Ty czujesz. Ból transportowany jest nawet przez kilka pokoleń, aż dociera do kogoś, kto go wreszcie będzie w stanie poczuć. Może więc najlepszym prezentem nie będzie czas spędzony z najbliższymi, ale z samym sobą. Wbrew oczekiwaniom innych, wbrew tradycji, wbrew tzw. zdrowemu rozsądkowi. Ale może wreszcie zgodnie z głosem swojego serca.

P.S.

Uprzejmie uprzedzając złośliwe komentarze donoszę, że tekst nie ma na celu nikogo obrazić, a jedynie zachęcić do refleksji, jeśli jednak masz kij w d..ie, wyjmij go już teraz, będzie ci się łatwiej siedziało przy świątecznym stole ;)