Podróżowałam dotychczas przez życie dość krętą i wyboistą drogą. Jako dziecko bardzo chorowałam na astmę, miałam alergię praktycznie na wszystko, co wywoływało ostre napady duszności, których nie dało się poskramiać w warunkach domowych zwykłymi lekami. Moje najwcześniejsze wspomnienie dziecięce jest ze szpitala. Od 7 do 18 roku życia byłam wysyłana corocznie na 2 miesiące do sanatorium, co było niezwykle stresującym przeżyciem i nigdy się do niego nie przyzwyczaiłam. Kiedy wchodziłam w dorosłe życie, najbardziej czego chciałam, to żeby wreszcie było “normalnie”. Chciałam móc decydować o sobie, a nie żeby to choroba i lekarze decydowali o mnie. Nauczyłam się radzić sobie z astmą i alergią, unikać tego, co mi szkodziło. Studiowałam, znalazłam pracę marzeń w turystyce, z którą wiązałam przyszłość i wyglądało na to, że wszystko się zaczyna układać. Wtedy nagle w 2000 roku zachorowałam na tzw. "nieuleczalną" chorobę - zdiagnozowano u mnie miastenię, autoimmunologiczną chorobę nerwowo-mięśniową. Musiałam porzucić moją wymarzoną karierę. Nie mogłam wyjeżdżać. Zabroniono mi jakichkolwiek wyczerpujących aktywności fizycznych i psychicznych. Z trudem dokończyłam studia i od razu przeszłam na rentę inwalidzką, gdyż dostałam najwyższy, pierwszy stopień niepełnosprawności. Wpadłam w depresję. W przeciągu kolejnych 4 lat mój stan stopniowo się pogarszał. Choroba osłabiała kolejne partie mięśni. W końcu praktycznie nie byłam w stanie mówić, przełykać, miałam trudności z widzeniem i chodzeniem, a w ostatnim okresie przed przełomem także z oddychaniem. W marcu 2005, z Wielkiej Soboty na Wielkanocną Niedzielę, zostałam zabrana z domu karetką do szpitala. Miałam być przyjęta na normalny oddział, ale zanim tam dotarłam, moje mięśnie oddechowe przestały pracować. Byłam reanimowana i obudziłam się na oddziale intensywnej terapii pod respiratorem. Przeżyłam śmierć kliniczną. W tamtym momencie nastąpił zwrot, cała moja perspektywa uległa zmianie. Nigdy wcześniej nie czułam takiej chęci do życia. Musiałam umrzeć, by zrozumieć, że wszystko ma swój cel i sens. Powoli, dzięki pracy nad ciałem i umysłem, udało mi się wyjść z choroby i de. Od dziesięciu lat żyję bez leków, czuję się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, przeprowadziłam się do rajskiego klimatu, o którym zawsze marzyłam. Poprzez swoją historię chcę inspirować innych do tego, żeby nigdy się nie poddawali. Znane jest powiedzenie, że nadzieja umiera ostatnia. Kiedy moja nadzieja umarła, umarłam i ja. Ale dostałam drugą szansę. Mój przypadek jest dowodem na to, jak umysł może wpływać na ciało. Wróciłam przypominać kim naprawdę jesteśmy, dawać innym nadzieję i inspirować do zmian. Bo wiem, że wszystko jest możliwe...
Jeden ruch. Jedna decyzja. Jedna kropla, która przelała od dawna napełniającą się czarę goryczy. Goryczy wobec systemu, ale też przy okazji wobec mężczyzn i miłościwie nam panującego od wieków patriarchatu. Cała ta agresja to długo skrywany kobiecy wkurw na mężczyzn. Taki generalny. O całokształt. Aż się przelało. Ten wkurw się wylał, choć od dawna powinien był być kanalizowany inaczej. I wobec kogo innego. Przede wszystkim wobec mężów, braci, ojców, szefów, kolegów, kochanków… To na nich w duchu krzyczycie, kiedy jesteście tam na ulicach. Krzyczycie nie tylko za siebie, ale też za swoje matki, babki, prababki… Za wszystkie kobiety w rodzie, które przez wieki nie mogły stanąć za sobą. Bo nie było im wolno. Teraz Wam wolno. I stajecie za sobą - to dobrze. Ale nie o aborcję tu wcale chodzi. Inaczej - o aborcję też, ale nie tylko. Tu chodzi o stawanie za sobą. Twoje stawanie za sobą w codziennych decyzjach. W dokonywaniu wyborów. O honorowanie siebie i swoich potr...
Widzieć znaczy wiedzieć. • Carl Gustav Jung sto lat temu powiedział już, że „wszystko, to co nieuświadomione, powróci jako przeznaczenie”. Dzisiejsze badania coraz częściej tego dowodzą, a nowoczesne techniki i metody docierania do przyczyn naszych problemów również to potwierdzają. • Nasze problemy biorą się często z tego, że czego nie widzimy. Nie widzimy, bo jest dla nas "zakryte" (tak jak samochód z tyłu w tzw. martwym punkcie, kiedy nie widzimy go w żadnym lusterku) lub nie chcemy na to patrzeć. Jak dzieci, kiedy udają, że jak zakryją oczy rączkami, to nie będzie ich widać. A to niestety tak nie działa. • Żeby zmierzyć się z jakimkolwiek problemem musimy najpierw na niego uczciwie popatrzeć. Stanąć w prawdzie przed samym sobą. Nadzy. Towarzyszy zwykle temu strach i to on jest główną siłą hamującą przed spojrzeniem na problem. Oporujemy przed nieznanym. Wzdrygamy się na samą myśl o czymś, co nas przeraża. A czasem jest tak, że bardziej przeraża nas sam strach pr...
Shi(f)t happens. • Nieprzetłumaczalne, sorry. Ani dosłownie ani w przenośni. W przenośni w tym sensie, że do pewnego momentu nie rozumie się istoty tego zagadnienia. Ja przynajmniej nie rozumiałam. Chodzi o to, że najcięższe momenty naszego życia, wtedy, kiedy leżymy i kwiczymy, są zwykle tymi, które coś w naszym życiu zmieniły. Czasem my to zmieniliśmy (podjęliśmy decyzję o odbiciu się od tzw. "dna") lub one zmieniły za nas. Jeśli uważamy, że zmieniły za nas i cały czas żyjemy tamtym wydarzeniem, zwalając na nie winę za swoje obecne życie, to znak, że tkwimy w pozycji ofiary i niczego się nie nauczyliśmy. Bo wiedza wynika z doświadczenia, a mądrość z doświadczenia doświadczonego; nie tylko przeżytego, ale dożytego. Czyli takiego, z którego wyciągnęliśmy naukę i potrafiliśmy w efekcie użyć go czy przekształcić w swoją siłę. Wracając do niego myślami nie szarpią już nami emocje. Możemy je przedstawiać "na zimno". • Takich shiftów możemy mieć w życiu dużo. I znowu...