Shi(f)t happens.⁠
•⁠
Nieprzetłumaczalne, sorry. Ani dosłownie ani w przenośni. W przenośni w tym sensie, że do pewnego momentu nie rozumie się istoty tego zagadnienia. Ja przynajmniej nie rozumiałam. Chodzi o to, że najcięższe momenty naszego życia, wtedy, kiedy leżymy i kwiczymy, są zwykle tymi, które coś w naszym życiu zmieniły. Czasem my to zmieniliśmy (podjęliśmy decyzję o odbiciu się od tzw. "dna") lub one zmieniły za nas. Jeśli uważamy, że zmieniły za nas i cały czas żyjemy tamtym wydarzeniem, zwalając na nie winę za swoje obecne życie, to znak, że tkwimy w pozycji ofiary i niczego się nie nauczyliśmy. Bo wiedza wynika z doświadczenia, a mądrość z doświadczenia doświadczonego; nie tylko przeżytego, ale dożytego. Czyli takiego, z którego wyciągnęliśmy naukę i potrafiliśmy w efekcie użyć go czy przekształcić w swoją siłę. Wracając do niego myślami nie szarpią już nami emocje. Możemy je przedstawiać "na zimno".⁠
•⁠
Takich shiftów możemy mieć w życiu dużo. I znowu - jeśli pojawiają się te same lub podobne, to znaczy, że lekcja nie jest odrobiona. A co jeśli wydaje nam się, że za każdym razem są one większego kalibru? To znaczy, że i przeskok będzie większy. Świadomość jeszcze bardziej się rozciągnie. Może wreszcie za n-tym razem uda nam się choć na chwilę odseparować i popatrzeć z pozycji obserwatora czy jesteśmy w gównie po kostki czy po pas. O, to jest wyczyn! Popatrzeć na siebie z boku. Odseparować się od emocji. A potem wrócić do oddechu. Oddychasz? Jeśli tak, to żyjesz. Jeśli żyjesz, to nic jeszcze nie jest stracone. Nie ważne jak głęboko w gównie siedzisz. Oddychaj. A potem zamknij oczy i znajdź w środku, w sobie, to, co najważniejsze. To da Ci siłę, żeby wyjść. Więc zdecyduj, kiedy zechcesz wyjść. Jak zechcesz przez jakiś czas tam posiedzieć, bo w sumie ciepło, to też ok. Decyzja zawsze i tak należy do Ciebie...⁠
•⁠